Merylin, a właściwie Marilyn, który to imię zawdzięcza czarnej plamce przy nosce nie dał się przekonać choć starałam się jak mogłam...
Cały czas u mnie spędził schowany w transporterku, a przeniesiony w klatce bytowej do salonu w ogóle nie odważał się z niej wychodzić, żeby choć coś zjeść...
Dlatego po kastracji wrócił tam, skąd przyszedł.
Na podwórko ... i tak pierwszy raz zobaczyłam go naprawdę szczęśliwego :-).
Ma tam opiekę, rodzeństwo, mamę, schronienie ... wybrał wolność ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz