Pedałując zawzięcie do pracy odebrałam pierwszy telefon.
Dzwoniła Pani szukająca dt dla kici, którą 12 dni temu wysterylizowała, a że koteczka powoli się oswaja i ma tylko 8 miesięcy, więc szkoda jej wypuszczać ją ponownie na działki.
U mnie nie ma miejsc, ale na szczęście przypomniałam sobie Kasię i Kasia zgodziła się przyjąć małą.
W sumie jak to piszę kojarzę, że Kasia po ostatnich kotach ode mnie stwierdziła, że nie może mieć kotów w mieszkaniu, bo ma wykładzinę na podłodze, ale może o tym zapomniała :-).
Za to po pracy, gdy spacerowałam z psem zadzwoniła z kolei osoba, która natknęła się na poranionego gołębia i była skłonna czekać przy nim aż do mojego przyjazdu, więc godzinę :-).
Biegałam więc potem w okolicach Żabki na Kamieńskiego próbując złapać podlatującego ptaka w podbierak do ryb, zdając sobie sprawę z absurdalności całej sytuacji.
Kiedyś uznałabym to za mega siarę, dziś to olewam, szczególnie kiedy mam towarzystwo :-)
Po złamaniu gruchacza pojechałam dalej zawalonym po brzegi kotami autem do Doranu, gdzie otrzymana wczoraj młoda koteczka okazała się 10 letnim wykastrowanym kocurem, ale p. Joasia ,,podrasowała'' go czyszcząc mu zęby, tak, że można go ogłaszać jako 9,5 letniego kota :-)
A na koniec byłam na Jaworskiej, gdzie niestety łapanka się nie udała ...
A poza tym to nie wiem jak u Was, ale u nas w pracy już święta :-).
Moja kierownik zawsze pamięta :-).
Wszystkiego dobrego !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz