Nasze stroje dużo mówią o temperaturze jaka tam panuje.
Robert, jak dobrze, że kazałeś mi wziąć ciepłą czapkę :-).
widok na Morze Północne Edynburg |
Potem ruszamy do miasta.
Byłam w Edynburgu w 2009 roku, ale
nie pamiętam zupełnie tego miasta takim, jakim jest teraz.
Nie pamiętam zatłoczonej, gwarnej ,
pełnej barw drogi na zamek, dźwięku kobzy, nie pamiętam zupełnie Królewskiej Mili.
Dziwne.
Wizytę
w mieście zaczynamy od dworca.
Kupujemy
bilety na trasę Perth-Glasgow, aby nie pedałować w przedostatni dzień aż tak
daleko.
Bilety
kosztują 9 funtów
od osoby, za rower nie płaci się nic, tylko w pociągu muszą być wolne miejsca
na przewóz rowerów.
Będziemy
musieli się rozdzielić, bo w jednym pociągu są tylko dwa miejsca rowerowe a w
kolejnym, jadącym godzinę później tylko jedno, choć sprzedająca bilety Pani
uspokaja nas, że możemy też próbować dogadywać się z kierownikiem pierwszego
pociągu, żeby zabrał nas wszystkich razem.
Gdy
załatwiamy sprawę kolei pora na … kawę w Starbucks.
Wytworzył
się już nam ściśle pilnowany przez chłopców rytuał. Codzienna wspólna kawa.
W
Starbucks przy dworcu dostaję kubek z pisanym z angielska moim imieniem, który
zachwyca mnie tak, że przywożę go do domu jako pamiątkę z wakacji.
Alexandra
to ja sprzed 20 lat, gdy mieszkałam w Niemczech.
To
był szczęśliwy czas i choć niektórych ludzi z tamtego okresu już nie ma, a
miejsca zmieniły się, to pozostały wspomnienia a w mojej szufladzie biurka
zalegają zeszyty z przepisywanymi po niemiecku wierszami, fragmentami książek,
kasety z ówczesnymi przebojami.
Do
dziś mogę powtórzyć wiele z nich.
Choć moja znajomość niemieckiego może niektórym wydawać się słaba i dzień po dniu coraz bardziej go zapominam, to jednak melodia tego języka zalega gdzieś w mojej
duszy.
Wzruszają
niemieckie wiersze, urywki zdań, które wzruszały kiedyś a po angielsku mogę
mówić tylko z niemieckim akcentem J.
Po
kawie zwiedzamy.
zamek Edynburg |
Nie
wiem, co napisać, żeby nie przegadać, nie spłaszczyć, nie uprościć.
Jeden
dzień to za mało na takie miasto jak Edynburg.
Nasze
zwiedzanie to raczej rozpaczliwe próby, żeby zobaczyć jak najwięcej, ale nie ma
tego przystanięcia, uchwycenia klimatu ulic, posiedzenia w parku.
Umiem wymienić, to, gdzie nie dotarliśmy już, bo nie starczyło czasu.
Nie widzieliśmy
obserwatorium miejskiego i jego okolicy, nie widzieliśmy Pałacu of
Holyroodhouse na końcu Królewskiej Mili, nie mieliśmy czasu , żeby wspiąć się
na zbocze w Holyrood Park, nie wymieniam więcej, bo żal ściska serce .... L.
Chłopcy
idą na zamek , a ja kręcę się, szukając opisanych w przewodniku miejsc, gdzie
mogłabym przyprowadzić ich później.
Zamek
widziałam w 2009 roku i zachwycił mnie przemawiającą do wyobraźni ekspozycją
pełną opisów i figur woskowych ubranych w stroje w z epoki, ale nie pamiętam na
nim takich tłumów jak są teraz albo cmentarza psów, które kiedyś tu mieszkały.
Bobby |
Gdy
spotykamy się z chłopcami prowadzę ich do Bobbiego J.
Bobby
był terierem szkockim, który pracował razem ze swoim panem Johnem Grayem jako pies policyjny.
Policjant zmarł na gruźlicę w 1858 a Bobby do końca życia,
przez 14 lat warował przy jego grobie.
Po 9
latach Rada Miejska wzięła oficjalnie odpowiedzialność za opiekę nad pieskiem.
Opiekował
się nim też do 1868 roku James Brown, którego nagrobek umieszczony jest tuż
obok grobu Johna Graya.
Kiedy
Bobby zmarł nie mógł zostać pochowany na cmentarzu Grayfriars, więc został pochowany
w bramie na cmentarz.
I jak tu nie kochać piesków ?
Idąc
do cmentarza od strony George IV Bridge na początku widzi się pomnik pieska (
postawiony zaraz po jego śmierci) i restaurację nazwaną jego imieniem.
Piesek
na pomniku na lśniący od dotyku nosek.
Może
wiąże się z nim jakaś tradycja ?
grób Bobbiego |
grób Johna Graya |
cmentarz Greyfriars |
koniec Królewskiej Mili |
Z
cmentarza wracamy na Królewską Milę ( High Street, Canongate) i przechodzimy ją
całą, kupując po drodze pamiątki i zatrzymując się na obiad.
Tym
razem obsługa jest szybka, a młody kelner o włoskiej urodzie miły i
uśmiechnięty.
Tak
trzymać …
Gdy
dochodzimy do Pałacu of Holyroodhouse brama jest już zamknięta, więc zostają
nam tylko zdjęcia przez ogrodzenie oraz tęskny rzut oka na idącą w pobliżu ścieżkę
po pięknej skarpie i spacer powrotem w
stronę autobusu.
Trzeba
będzie przyjechać tu jeszcze kiedyś J.
Palace of Holyroodhouse |
i jeszcze zdjęcia
kobziarz zmęczony |
podwórko Królewska Mila |
szyld Królewska Mila |
kolorowa uliczka w centrum |
zegar Królewska Mila |
spacerkiem po Królewskiej Mili |
Królewska Mila niemal początek |
Ten przystojny kelner o włoskiej urodzie jakoś umknął mojej uwadze :)))
OdpowiedzUsuńZdjęcia nie oddają ciągłej zmienności aury. Na zmianę padało i... nie padało. Aparat wyjmuje się na ogół kiedy nie pada.
To co zdjęcia dobrze oddają (w całej Twojej opowieści) to brak reklam, które zaśmiecają polskie ulice. Warto zwrócić na to uwagę.
Dzięki za kolejny dzień :)
NIe trafiliście z pogodą, oj nie. Teraz jest za to pięknie, ale zaczął się festiwal więc tłumy takie że szpilki wcisnąć nie idzie.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdjęcie, podobno to najbardziej kolizyjne rondo w Edynburgu. Tak tak, to jest rondo, nikt nie zwraca uwagi :-)
Tak nikt nie zwraca uwagi na nic. Bo tam ciągle przetaczają się tłumy turystów niepatrzących na nic 😃. Pogoda nie była taka zła bo codziennie dało się jechać a gdy siedzieliśmy w Polsce patrząc na prognozy pogody wydawało się że pierwsze dni wycieczki spędzimy w motelu czekając aż miną sztormy i nawałnice😃.
OdpowiedzUsuńTu aż się prosi cytat z kolejnego dnia (jeśli się nie mylę co do kolejności). Aż mnie jęzor świerzbi...
UsuńRobert to już było w piątym dniu :-) , knajpa na trasie Melrose - Pod Mostem i myśl:
Usuń,,Life isn't about waiting for the storm to pass,
it's about learning to dance in the rain''
Oo! O to się rozchodziło właśnie :))) Będąc w Polsce jeszcze nie znaliśmy tej maksymy, ale poznaliśmy ją obserwując Szkotów w deszczu (jak mało tam parasolek!), a z czasem sami zaczęliśmy ją stosować; nie tyle tańcząc, co kręcąc (pedałami)
Usuń