sobota, 8 sierpnia 2015

Seventh day, 23 lipca 2015 Edynburg

plaża Edynburg
Przed wyprawą w wielki świat idziemy na plaże.

Nasze stroje dużo mówią o temperaturze jaka tam panuje.

Robert, jak dobrze, że kazałeś mi wziąć ciepłą czapkę :-).

widok na Morze Północne Edynburg






Potem ruszamy do miasta.

Byłam w Edynburgu w 2009 roku, ale nie pamiętam zupełnie tego miasta takim, jakim jest teraz.
Nie pamiętam zatłoczonej, gwarnej , pełnej barw drogi na zamek, dźwięku kobzy, nie pamiętam zupełnie Królewskiej Mili.

Dziwne.



Wizytę w mieście zaczynamy od dworca.

Kupujemy bilety na trasę Perth-Glasgow, aby nie pedałować w przedostatni dzień aż tak daleko.

Bilety kosztują 9 funtów od osoby, za rower nie płaci się nic, tylko w pociągu muszą być wolne miejsca na przewóz rowerów.
Będziemy musieli się rozdzielić, bo w jednym pociągu są tylko dwa miejsca rowerowe a w kolejnym, jadącym godzinę później tylko jedno, choć sprzedająca bilety Pani uspokaja nas, że możemy też próbować dogadywać się z kierownikiem pierwszego pociągu, żeby zabrał nas wszystkich razem.

Gdy załatwiamy sprawę kolei pora na … kawę w Starbucks.
 
Wytworzył się już nam ściśle pilnowany przez chłopców rytuał. Codzienna wspólna kawa.

W Starbucks przy dworcu dostaję kubek z pisanym z angielska moim imieniem, który zachwyca mnie tak, że przywożę go do domu jako pamiątkę z wakacji.
Alexandra to ja sprzed 20 lat, gdy mieszkałam w Niemczech.

To był szczęśliwy czas i choć niektórych ludzi z tamtego okresu już nie ma, a miejsca zmieniły się, to pozostały wspomnienia a w mojej szufladzie biurka zalegają zeszyty z przepisywanymi po niemiecku wierszami, fragmentami książek, kasety z ówczesnymi przebojami.
Do dziś mogę powtórzyć wiele z nich.
Choć moja znajomość niemieckiego może niektórym wydawać się słaba i dzień po dniu coraz bardziej go zapominam, to jednak melodia tego języka zalega gdzieś w mojej duszy.

Wzruszają niemieckie wiersze, urywki zdań, które wzruszały kiedyś a po angielsku mogę mówić tylko z niemieckim akcentem J.

Po kawie zwiedzamy.
zamek Edynburg

Nie wiem, co napisać, żeby nie przegadać, nie spłaszczyć, nie uprościć.

Jeden dzień to za mało na takie miasto jak Edynburg.

Nasze zwiedzanie to raczej rozpaczliwe próby, żeby zobaczyć jak najwięcej, ale nie ma tego przystanięcia, uchwycenia klimatu ulic, posiedzenia w parku.

Umiem wymienić, to, gdzie nie dotarliśmy już, bo nie starczyło czasu.
Nie widzieliśmy obserwatorium miejskiego i jego okolicy, nie widzieliśmy Pałacu of Holyroodhouse na końcu Królewskiej Mili, nie mieliśmy czasu , żeby wspiąć się na zbocze w Holyrood Park, nie wymieniam więcej, bo żal ściska serce .... L.
 
cmentarz piesków zamek Edynburg
Chłopcy idą na zamek , a ja kręcę się, szukając opisanych w przewodniku miejsc, gdzie mogłabym przyprowadzić ich później.

Zamek widziałam w 2009 roku i zachwycił mnie przemawiającą do wyobraźni ekspozycją pełną opisów i figur woskowych ubranych w stroje w z epoki, ale nie pamiętam na nim takich tłumów jak są teraz albo cmentarza psów, które kiedyś tu mieszkały.




Królewska Mila, kobziarz i 2/3 naszej ekipy :-)


Bobby
Gdy spotykamy się z chłopcami prowadzę ich do Bobbiego J.

Bobby był terierem szkockim, który pracował razem ze swoim panem Johnem Grayem jako pies policyjny. 
Policjant zmarł na gruźlicę w 1858 a Bobby do końca życia, przez 14 lat warował przy jego grobie.

Po 9 latach Rada Miejska wzięła oficjalnie odpowiedzialność za opiekę nad pieskiem. 

Opiekował się nim też do 1868 roku James Brown, którego nagrobek umieszczony jest tuż obok grobu Johna Graya.
Kiedy Bobby zmarł nie mógł zostać pochowany na cmentarzu Grayfriars, więc został pochowany w bramie na cmentarz.

I jak tu nie kochać piesków ?

Idąc do cmentarza od strony George IV Bridge na początku widzi się pomnik pieska ( postawiony zaraz po jego śmierci) i restaurację nazwaną jego imieniem.

Piesek na pomniku na lśniący od dotyku nosek.

Może wiąże się z nim jakaś tradycja ?









grób Bobbiego

grób Johna Graya
cmentarz Greyfriars



















koniec Królewskiej Mili
Z cmentarza wracamy na Królewską Milę ( High Street, Canongate) i przechodzimy ją całą, kupując po drodze pamiątki i zatrzymując się na obiad.

Tym razem obsługa jest szybka, a młody kelner o włoskiej urodzie miły i uśmiechnięty.

Tak trzymać …

Gdy dochodzimy do Pałacu of Holyroodhouse brama jest już zamknięta, więc zostają nam tylko zdjęcia przez ogrodzenie oraz tęskny rzut oka na idącą w pobliżu ścieżkę po pięknej skarpie  i spacer powrotem w stronę autobusu.


Trzeba będzie przyjechać tu jeszcze kiedyś J.

Palace of Holyroodhouse
 i jeszcze zdjęcia


kobziarz zmęczony
podwórko Królewska Mila
szyld Królewska Mila
kolorowa uliczka w centrum 
zegar Królewska Mila
spacerkiem po Królewskiej Mili

Królewska Mila niemal początek

6 komentarzy:

  1. Ten przystojny kelner o włoskiej urodzie jakoś umknął mojej uwadze :)))
    Zdjęcia nie oddają ciągłej zmienności aury. Na zmianę padało i... nie padało. Aparat wyjmuje się na ogół kiedy nie pada.
    To co zdjęcia dobrze oddają (w całej Twojej opowieści) to brak reklam, które zaśmiecają polskie ulice. Warto zwrócić na to uwagę.
    Dzięki za kolejny dzień :)

    OdpowiedzUsuń
  2. NIe trafiliście z pogodą, oj nie. Teraz jest za to pięknie, ale zaczął się festiwal więc tłumy takie że szpilki wcisnąć nie idzie.
    Ostatnie zdjęcie, podobno to najbardziej kolizyjne rondo w Edynburgu. Tak tak, to jest rondo, nikt nie zwraca uwagi :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak nikt nie zwraca uwagi na nic. Bo tam ciągle przetaczają się tłumy turystów niepatrzących na nic 😃. Pogoda nie była taka zła bo codziennie dało się jechać a gdy siedzieliśmy w Polsce patrząc na prognozy pogody wydawało się że pierwsze dni wycieczki spędzimy w motelu czekając aż miną sztormy i nawałnice😃.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu aż się prosi cytat z kolejnego dnia (jeśli się nie mylę co do kolejności). Aż mnie jęzor świerzbi...

      Usuń
    2. Robert to już było w piątym dniu :-) , knajpa na trasie Melrose - Pod Mostem i myśl:

      ,,Life isn't about waiting for the storm to pass,
      it's about learning to dance in the rain''

      Usuń
    3. Oo! O to się rozchodziło właśnie :))) Będąc w Polsce jeszcze nie znaliśmy tej maksymy, ale poznaliśmy ją obserwując Szkotów w deszczu (jak mało tam parasolek!), a z czasem sami zaczęliśmy ją stosować; nie tyle tańcząc, co kręcąc (pedałami)

      Usuń