środa, 5 sierpnia 2015

Fifth day, 21 lipca 2015 Melrose Gibson Caravan Club – Newtongrange Lothian Bridge Caravan Park

w drodze do Edynburga
Rankiem żegnamy piękne  Melrose i kierujemy się  w stronę Edynburga.

Camping do którego chcemy dotrzeć mieści się wg opowieści Roberta na łące. 

To jeden z dwóch campingów, które nie odpowiedziały na mailowe zapytanie o rezerwacje.

Nie ma tam nic prócz miejsca na rozbicie namiotów, choć Robert planuje w hotelu, na którego terenie jest camping, wykupić kąpiel.

w drodze do Edynburga
Dziś, gdy przypominam sobie ten camping chce mi się śmiać, gdy myślę o jego planach.

Ale nie uprzedzajmy faktów.

Okolica robi się coraz bardziej ruchliwa i może mniej pagórkowata.

Jakieś 15 km przed miastem skręcamy z głównej drogi w lewo i jedziemy chwilę bitą drogą, na której spotykamy parę w średnim wieku. Robert pyta o camping.

kierunek Edynburg , Krzysiek oczywiście daleko na przedzie
Nie rozumiem co odpowiada Pani, ale ma dziwnie zatroskaną minę, przez moment myślę, że może zaprosi nas do siebie.

Gdy ruszamy pytam co mówiła, a Robert tłumaczy, że Pani martwiła się, czy będziemy mieli gdzie spać.


Jedziemy jeszcze kawałek dalej. Mijamy jakieś budki letniskowe przy których stoją dwa samochody i wjeżdżamy na posesję przed starym ogromnym domem, który wygląda na opuszczony.

To Roberta hotel, a nasz camping.

Za domem jest skoszona trawa, przez okna widać w domu kryształowe kieliszki i lampy, ale na dzwonek do drzwi nikt nie odpowiada. W pokoju na górze jest uchylone okno.
Chłopcy zostawiają mnie przy rowerach i idą do budek i samochodów by po chwili wrócić z informacją, że samochody to stare rupiecie bez powietrza w oponach.
Nim przychodzą przez okno piwnicy zauważam dziewczynkę, która, gdy patrzę na nią, odwraca się i po chwili woła mamę.

Otwierają się drzwi domu, który uznaliśmy za opuszczony i staje w nich młoda kobieta. Dobrze, że Robert już jest. On zna angielski J

Pani przyznaje, że kiedyś był tu hotel, ale teraz nie działa, bo klienci nie chcą mieszkać w takich warunkach. Oczekują czegoś nowocześniejszego. 
Na pytanie o pole namiotowe przyznaje, że nie ma tu żadnych wygód i prowadzi nas za dom.
Myślę, że zaproponuje nam rozbicie na skoszonej części terenu za domem, ale ona pokazuje nam opadającą w dół łąkę z trawami po pas.
Nad łąką snują się mgły, a teren wygląda na podmokły. Tam możemy się rozbić.

Swoją propozycję pani okrasza opowieścią, że na łące chyba ktoś mieszka, bo czasem kogoś widuje, a czasem ktoś przechodzi wydeptaną ścieżką obok domu.
Do głowy przychodzą mi opowieści o wampirach i leśnych strzygach.
Choć jeszcze dzień przechodzi mnie dreszcz.
Bałabym się spać na tym pustkowi, na osnutej mgłą łące, z nieznanym sąsiedztwem u boku.

Na szczęście Pani opowiada też, że niedaleko stąd, gdy tylko wrócimy na główną drogę jest camping pod mostem kolejowym.

To trochę więcej niż mila stąd (nie wiem czemu, ale w Szkocji każda, naprawdę każda odległość określana jest jako blisko mila).

Wsiadamy na rowery i jedziemy dalej, obiecując wrócić, jeśli okaże się, że camping nas nie przyjmie.
Jedziemy główną drogą, mijamy metalowy most kolejowy, ale campingu nie widać. 
Mila już dawno minęła J jesteśmy coraz bliżej Edynburga.
przed rozbiciem namiotów camping pod mostem 

Pytamy kogoś po drodze, kto wpierw nic nie wie o campingu, ale po chwili zaczyna tłumaczyć.

I jest camping, z lewej strony, tuż pod ogromnym kamiennym mostem kolejowym.

Mamy gdzie spać :-). 
Camping nosi nazwę Lothian Bridge Caravan Park i kosztuje 10 funtów od osoby.

Właścicielka pyta, kto tu jest szefem (jak to pięknie brzmi the boss :-) i ponieważ Robert za takiego się uważa, to on dostaje do wypełnienia formularz :-) .

Pani namawia nas, żeby zostać na dłużej i pozwala się rozbić gdzieś pod wiaduktem.

Na campingu nie ma innych namiotów, nie ma też zbyt dużo innych klientów.
namioty pod mostem

Łazienki są czyste, choć po Melrose wydają się przestarzałe. Ale otoczenie jest piękne.


Idziemy coś zjeść w okolicy. Małe domy z czerwonej cegły przywożą na myśl dzielnice robotniczą. Znajdujemy dwa nieduże sklepy spożywcze i indyjskie take away.
Chłopcy zamawiają rybę z frytkami a ja mimo wegetarianizmu haggis, bo chcę spróbować, co to właściwie jest.

kolacja pod biblioteką Newtongrange
Gdy dostajemy nasze ogromne porcje w naczyniach jednorazowych idziemy do pobliskiego parku pod biblioteką i tam się rozkładamy.

Nim kończymy w naszej okolicy gromadzą się czekające na poczęstunek mewy.
I jak tu nie podzielić się z nimi choć częścią mięsnej kolacji ?

Haggis przypomina mocno przypieczoną kaszankę, a ryba to po prostu dorsz w panierce smażony w głębokim tłuszczu. 
Samo zdrowie J, ale za to jak smakuje, szczególnie, że od rana nie jedliśmy chyba nic.

czekając na kolację

noc pod mostem :-)
Namioty pod wiaduktem prezentują się odlotowo i to ich wieczorne zdjęcie, mimo, że niemal nic na nim nie widać, wywołuje na facebooku komentarze, z których najlepszy jest chyba komentarz Moniki ,,pod mostem śpisz ? razem z innymi żulami ? zawsze miałaś słabość do niekonwencjonalnego stylu życia :) dlatego się przyjaźnimy, … , że też mąż Cię samą puścił ''

lub Gosi ,,nie boisz się Olu tak pod mostem ?’’

Nie boję się, za to, gdy kładąc się spać słyszę wycie aut na ulicy (główna droga do Edynburga przebiega tuż za płotem) przez głowę przebiega mi myśl, że nim zasnę chyba oszaleję z hałasu i zazdroszczę Robertowi jego zatyczek do uszu.

Wreszcie zrobi z nich użytek. 

Dziś zrobiliśmy pewnie ok 60 km i może to sprawia, że mimo hałasu zasypiam w mgnieniu oka.
myśl z kafejki w drodze z Melrose do Pod Mostem

p.s. 

Przypomniała mi się ta trasa z Melrose do Pod Mostem, więc dopiszę kilka słów.
To były olbrzymie góry :-) , po jednych z szaleńczych zjazdów na szczęście malutka artystyczna kafejka i postój. Piękne miejsce.
Pełno obrazów i optymistyczna myśl, której nie sposób nie sfotografować.
Spotykamy tam widzianą dzień  wcześniej w drodze do Floors Castle parę i oczywiście już po chwili dzięki Robertowi wiemy, że to Holendrzy, którzy wypożyczyli na miejscu rowery i jeżdżą od B&B do B&B.

6 komentarzy:

  1. Nareszcie czuję tę podróż. Świetnie to opisałaś. Bardzo dziękuję. Kemping pod mostem - rewelacja!
    Ten mój mąż na takich wyprawach jest na pewno szefem i to doskonałym, wszystko potrafi załatwić. :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem gdzie byliscie, to rzeczywiscie "dzielnica robotnicza", bye tereny kopalniane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani z upadłego kempingu, mająca na stanie męża i szóstkę dzieci, opowiadała, że osobnik zamieszkujący zarośniętą łąkę nad rzeką żyje tam od kilku miesięcy, przemyka chyłkiem obok ich domu, a ponadto cały jest w tatuażach. Twierdziła, że jej rodzina dawno już na łąkę nie schodziła, ale my śmiało możemy tam zostać na noc :)))
    Lothianbridge vel Newbattle Viaduct, pod którym spałaś w towarzystwie dwóch sympatycznych żuli, z których jeden mówił o sobie "The Boss", ma już ponad 160 lat i w bieżącym roku ma być przywrócony na nim ruch kolejowy. Dobrze, że załapaliśmy się na nocleg przed tą datą, bo moje zatyczki mogłyby nie wystarczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja myślałam Robert, że to, co mówiłeś o tatuażach to była tylko ściema :-) powiało grozą :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to i ściema. Wszak nikt z nas tego typa nie widział, prawda? Ale te rozwalone wraki, te zarośnięte domki kempingowe, ten nieomal pałac w ruinie z wielodzietną rodziną zamieszkującą piwnice, te nieodwiedzane łąki nadrzeczne? To już wystarczy za tło opowiadania E.A. Poe. W sumie to szkoda tej nieprzespanej tam nocy. Byłoby co wspominać! O ile, oczywiście, byłoby komu wspominać. O ile nasze poćwiartowane członki nie spływałyby właśnie ku estuarium rzeki Forth. Aaaauuuuuuuuuu!!!!

      Usuń
    2. Robert, matka sześciorga dzieci wydawała się wiarygodna, myślałam, że te tatuaże i przemykanie chyłkiem to już Twoja ściema :-).
      Tak czy siak tego już nie sprawdzimy i jakoś nie żałuję :-)

      Usuń