w drodze do Edynburga |
Rankiem
żegnamy piękne Melrose i kierujemy
się w stronę Edynburga.
Camping
do którego chcemy dotrzeć mieści się wg opowieści Roberta na łące.
To jeden z
dwóch campingów, które nie odpowiedziały na mailowe zapytanie o rezerwacje.
Nie
ma tam nic prócz miejsca na rozbicie namiotów, choć Robert planuje w hotelu, na
którego terenie jest camping, wykupić kąpiel.
w drodze do Edynburga |
Dziś, gdy przypominam sobie ten camping chce mi się śmiać, gdy myślę o jego
planach.
Ale
nie uprzedzajmy faktów.
Okolica
robi się coraz bardziej ruchliwa i może mniej pagórkowata.
Jakieś
15 km
przed miastem skręcamy z głównej drogi w lewo i jedziemy chwilę bitą drogą, na
której spotykamy parę w średnim wieku. Robert pyta o camping.
kierunek Edynburg , Krzysiek oczywiście daleko na przedzie |
Nie
rozumiem co odpowiada Pani, ale ma dziwnie zatroskaną minę, przez moment myślę, że może zaprosi nas do siebie.
Gdy
ruszamy pytam co mówiła, a Robert tłumaczy, że Pani martwiła się, czy będziemy
mieli gdzie spać.
Jedziemy
jeszcze kawałek dalej. Mijamy jakieś budki letniskowe przy których stoją dwa
samochody i wjeżdżamy na posesję przed starym ogromnym domem, który wygląda na
opuszczony.
To Roberta hotel, a nasz camping.
Za
domem jest skoszona trawa, przez okna widać w domu kryształowe kieliszki i
lampy, ale na dzwonek do drzwi nikt nie odpowiada. W pokoju na górze jest
uchylone okno.
Chłopcy
zostawiają mnie przy rowerach i idą do budek i samochodów by po chwili wrócić z
informacją, że samochody to stare rupiecie bez powietrza w oponach.
Nim
przychodzą przez okno piwnicy zauważam dziewczynkę, która, gdy patrzę na nią, odwraca się i po chwili woła mamę.
Otwierają się drzwi domu, który uznaliśmy za opuszczony i staje w nich
młoda kobieta. Dobrze, że Robert już jest. On zna angielski J
Pani
przyznaje, że kiedyś był tu hotel, ale teraz nie działa, bo klienci nie chcą
mieszkać w takich warunkach. Oczekują czegoś nowocześniejszego.
Na pytanie o pole namiotowe przyznaje, że nie ma tu żadnych wygód i prowadzi nas
za dom.
Myślę,
że zaproponuje nam rozbicie na skoszonej części terenu za domem, ale ona
pokazuje nam opadającą w dół łąkę z trawami po pas.
Nad
łąką snują się mgły, a teren wygląda na podmokły. Tam możemy się rozbić.
Swoją
propozycję pani okrasza opowieścią, że na łące chyba ktoś mieszka, bo czasem
kogoś widuje, a czasem ktoś przechodzi wydeptaną ścieżką obok domu.
Do
głowy przychodzą mi opowieści o wampirach i leśnych strzygach.
Choć
jeszcze dzień przechodzi mnie dreszcz.
Bałabym
się spać na tym pustkowi, na osnutej mgłą łące, z nieznanym sąsiedztwem u boku.
Na
szczęście Pani opowiada też, że niedaleko stąd, gdy tylko wrócimy na główną
drogę jest camping pod mostem kolejowym.
To
trochę więcej niż mila stąd (nie wiem czemu, ale w Szkocji każda, naprawdę
każda odległość określana jest jako blisko mila).
Wsiadamy
na rowery i jedziemy dalej, obiecując wrócić, jeśli okaże się, że camping nas
nie przyjmie.
Jedziemy
główną drogą, mijamy metalowy most kolejowy, ale campingu nie widać.
Mila już
dawno minęła J
jesteśmy coraz bliżej Edynburga.
przed rozbiciem namiotów camping pod mostem |
Pytamy
kogoś po drodze, kto wpierw nic nie wie o campingu, ale po chwili zaczyna
tłumaczyć.
I
jest camping, z lewej strony, tuż pod ogromnym kamiennym mostem kolejowym.
Mamy gdzie spać :-).
Camping nosi nazwę Lothian
Bridge Caravan
Park i k osztuje 10 funtów od osoby.
Właścicielka
pyta, kto tu jest szefem (jak to pięknie brzmi the boss :-) i ponieważ Robert za takiego się uważa, to on dostaje do wypełnienia formularz :-) .
Pani namawia
nas, żeby zostać na dłużej i pozwala się rozbić gdzieś pod wiaduktem.
Na
campingu nie ma innych namiotów, nie ma też zbyt dużo innych klientów.
namioty pod mostem |
Łazienki
są czyste, choć po Melrose wydają się przestarzałe. Ale otoczenie jest piękne.
Idziemy
coś zjeść w okolicy. Małe domy z czerwonej cegły przywożą na myśl dzielnice
robotniczą. Znajdujemy dwa nieduże sklepy spożywcze i indyjskie take away.
Chłopcy
zamawiają rybę z frytkami a ja mimo wegetarianizmu haggis, bo chcę spróbować,
co to właściwie jest.
kolacja pod biblioteką Newtongrange |
Gdy
dostajemy nasze ogromne porcje w naczyniach jednorazowych idziemy do
pobliskiego parku pod biblioteką i tam się rozkładamy.
Nim
kończymy w naszej okolicy gromadzą się czekające na poczęstunek mewy.
I jak
tu nie podzielić się z nimi choć częścią mięsnej kolacji ?
Haggis
przypomina mocno przypieczoną kaszankę, a ryba to po prostu dorsz w panierce
smażony w głębokim tłuszczu.
Samo zdrowie J, ale za to jak
smakuje, szczególnie, że od rana nie jedliśmy chyba nic.
czekając na kolację |
noc pod mostem :-) |
Namioty
pod wiaduktem prezentują się odlotowo i to ich wieczorne zdjęcie, mimo, że
niemal nic na nim nie widać, wywołuje na facebooku komentarze, z których
najlepszy jest chyba komentarz Moniki ,,pod mostem śpisz ? razem z innymi żulami ?
zawsze miałaś słabość do niekonwencjonalnego stylu życia :) dlatego się przyjaźnimy, … , że też mąż Cię samą puścił ''
lub
Gosi ,,nie boisz się Olu tak pod mostem ?’’
Nie
boję się, za to, gdy kładąc się spać słyszę wycie aut na ulicy (główna droga
do Edynburga przebiega tuż za płotem) przez głowę przebiega mi myśl, że nim
zasnę chyba oszaleję z hałasu i zazdroszczę Robertowi jego zatyczek do uszu.
Dziś zrobiliśmy pewnie ok 60 km i może to sprawia, że mimo hałasu zasypiam w mgnieniu oka.
myśl z kafejki w drodze z Melrose do Pod Mostem |
p.s.
Przypomniała mi się ta trasa z Melrose do Pod Mostem, więc dopiszę kilka słów.
To były olbrzymie góry :-) , po jednych z szaleńczych zjazdów na szczęście malutka artystyczna kafejka i postój. Piękne miejsce.
Pełno obrazów i optymistyczna myśl, której nie sposób nie sfotografować.
Spotykamy tam widzianą dzień wcześniej w drodze do Floors Castle parę i oczywiście już po chwili dzięki Robertowi wiemy, że to Holendrzy, którzy wypożyczyli na miejscu rowery i jeżdżą od B&B do B&B.
Nareszcie czuję tę podróż. Świetnie to opisałaś. Bardzo dziękuję. Kemping pod mostem - rewelacja!
OdpowiedzUsuńTen mój mąż na takich wyprawach jest na pewno szefem i to doskonałym, wszystko potrafi załatwić. :))
Wiem gdzie byliscie, to rzeczywiscie "dzielnica robotnicza", bye tereny kopalniane.
OdpowiedzUsuńPani z upadłego kempingu, mająca na stanie męża i szóstkę dzieci, opowiadała, że osobnik zamieszkujący zarośniętą łąkę nad rzeką żyje tam od kilku miesięcy, przemyka chyłkiem obok ich domu, a ponadto cały jest w tatuażach. Twierdziła, że jej rodzina dawno już na łąkę nie schodziła, ale my śmiało możemy tam zostać na noc :)))
OdpowiedzUsuńLothianbridge vel Newbattle Viaduct, pod którym spałaś w towarzystwie dwóch sympatycznych żuli, z których jeden mówił o sobie "The Boss", ma już ponad 160 lat i w bieżącym roku ma być przywrócony na nim ruch kolejowy. Dobrze, że załapaliśmy się na nocleg przed tą datą, bo moje zatyczki mogłyby nie wystarczyć ;)
a ja myślałam Robert, że to, co mówiłeś o tatuażach to była tylko ściema :-) powiało grozą :-)
OdpowiedzUsuńMoże to i ściema. Wszak nikt z nas tego typa nie widział, prawda? Ale te rozwalone wraki, te zarośnięte domki kempingowe, ten nieomal pałac w ruinie z wielodzietną rodziną zamieszkującą piwnice, te nieodwiedzane łąki nadrzeczne? To już wystarczy za tło opowiadania E.A. Poe. W sumie to szkoda tej nieprzespanej tam nocy. Byłoby co wspominać! O ile, oczywiście, byłoby komu wspominać. O ile nasze poćwiartowane członki nie spływałyby właśnie ku estuarium rzeki Forth. Aaaauuuuuuuuuu!!!!
UsuńRobert, matka sześciorga dzieci wydawała się wiarygodna, myślałam, że te tatuaże i przemykanie chyłkiem to już Twoja ściema :-).
UsuńTak czy siak tego już nie sprawdzimy i jakoś nie żałuję :-)