Aż
cud bierze, że Krzysiek nie złożył jeszcze swojego namiotu.
Jego
tempo a przy tym staranność w wykonywaniu każdej czynności sprawia, że czuję
się jak największy flegmatyk świata :-).
Uwierzycie, że nawet składany z nim mój namiot zaczął mieścić się w swoim futerale, choć wcześniej dawał się wcisnąć tylko z ogromnym trudem i to bez rurek i śledzi?
W nocy było wściekle zimno i na mój strój do spania (2 pary spodni, skarpetki, bluzka, bluza, kurtka) nałożyłam jeszcze ortalionowa kurtkę, ortalionowe spodnie a gdy to nie pomagało wpadłam na pomysł by przykryć się torbą do transportu roweru w samolocie.
Choć
genialna nie byłam.
Dopiero ostatniego dnia wpadłam na to, że zamiast przykrywać się torbą, powinnam we wszystkich ciuchach i w śpiworze do niej wejść i zasunąć zamek :-)
w drodze ... |
Dopiero ostatniego dnia wpadłam na to, że zamiast przykrywać się torbą, powinnam we wszystkich ciuchach i w śpiworze do niej wejść i zasunąć zamek :-)
A więc chłopcy jedzą, ja się ogarniam i ku żalowi właścicielki campingu ruszamy dalej.
Wg
zamysłu fundatora miała to być wielka kolegiata pod wezwaniem św. Mateusza, ale
po zbudowaniu prezbiterium, kaplicy Matki Boskiej i fragmentu transferu
fundator zmarł i budowę wstrzymano.
Do
kaplicy dojeżdżamy ścieżkami rowerowymi a na końcowym odcinku ogólnodostępną,
śliską, mokrą drogą, która pnie się ostro w górę.
Choć nie, chyba
nawet nie dojeżdżamy.
Chyba nie dajemy rady wjechać i aż słabo robi się na myśl, że tą samą drogą mamy potem jechać dalej.
Chyba nie dajemy rady wjechać i aż słabo robi się na myśl, że tą samą drogą mamy potem jechać dalej.
dawny hotel przy Rosslyn Chapel |
Chłopcy
wchodzą, a ja kręcę na zewnątrz. Czytam tabliczkę na stojącym obok niepozornym
jednopiętrowym pomarańczowym domku widniejącą nad drzwiami datą 1660.
jednopiętrowym pomarańczowym domku widniejącą nad drzwiami datą 1660.
To
był kiedyś hotel. Zatrzymywali się w nim królowie. Trudno w to uwierzyć.
Chylę
głowę przed upływającym czasem.
tu zatrzymywali się królowie |
detale Rosslyn Chapel |
Chłopcy,
gdy wychodzą opowiadają o mieszkającym w
niej od 10 lat czarno-białym kocie, który pojawił się jako kociak któregoś
dnia.
Kot
nosi imię William na część fundatora kaplicy i cieszy się specjalnymi względami
personelu kaplicy i zwiedzających.
Rosslyn Chapel |
Gdy konsultujemy dalszą trasę na szczęście okazuje się, że możemy jechać inaczej niż pierwotnie sądziliśmy i nie będziemy pokonywać przejechanej już drogi.
Ścieżka rowerowa prowadzi obrzeżami Edynburga by nagle skończyć się w wysokiej do kolan trawie, po której jak widać nikt nie dawno nie tylko nie jeździł , ale nawet nie chodził.
Wjeżdżamy
więc na ulicę i pedałujemy coraz bliżej i bliżej centrum.
W
okolicach Uniwersytetu stajemy na kawie w Starbucks i tutaj też próbuję
kolejnego marchewkowego ciasta. Jest
całkiem, całkiem.
W
pewnym momencie mimo wypitej kawy czuję , że zasypiam i mówię do chłopców, że
chyba spada ciśnienie, ale oni nie przejmują się tym twierdząc, że dziś ma nie
padać.
Udaje
nam się przejechać kilka metrów od kafejki, nagle wzmaga się silny wiatr a z
nieba spada silny, gwałtowny deszcz.
Od
tej pory mam już nic nie mówić o swoim samopoczuciu i o pogodzie :-)
Przejeżdżamy
ścieżkami rowerowymi przez sam środek miasta, kierując się na dzielnicę portową
Edynburga.
Tam jest nas kolejny camping Edynburg Caravan Club.
Jest tak samo zadbany jak Melrose Caravan Club i jest
pierwszym campingiem ze stołami do szykowania posiłków i … zadaszeniem.
Rozbijamy namioty, ogarniamy się i już autobusem (1,5 funta od osoby ) wracamy do
centrum miasta.
Tu kręcimy się trochę, słuchamy festiwalu jazzowego w parku
i zdecydujemy się pójść coś zjeść.
Nie wiemy, że czeka nas najbardziej niemiła kolacja na całej wycieczce ... bodajże przy Rose Street.
Mocno głodni szukaliśmy tam miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść
i zjeść kolację.
Wszędzie przewijały się tłumy, ale w końcu znajdujemy
miejsce w piętrowej knajpce.
Pani przyjmująca zamówienie jest bardzo uśmiechnięta i miła, ale do czasu.
Czekamy 40 minut i nie dzieje się nic. Koło nas swój obiad dostała para, która przyszła po nas.
W końcu Robert pyta kelnerkę, co z naszymi daniami.
I tu następuje niesamowite przeobrażenie pani.
Nie słyszymy przeprosin, pani niegrzecznym tonem i podniesionym głosem mówi do nas, czy nie widzimy, co się wokół dzieje, jaki mają ruch i ilu klientów.
Twierdzi, że właśnie przez przystawkę tyle czekamy, bo trzeba ją podgrzać.
Może mówi coś jeszcze, ale Robert już nie tłumaczy.
Dostajemy nasze dania, jemy i wychodzimy znieszmaczeni jakością serwowanych potraw o obsługi.
Nigdy więcej.
Balsamem na naszą duszę jest piękna muzyka Lionela Richiego
otulająca centrum.
Ma on koncert na tymczasowej scenie pod edynburdzkim zamkiem.
wieczór centrum Edynburg |
Kręcimy się wokół National Gallery of Scotland i robimy wieczorne zdjęcia.
Podoba mi się ta Szkocja, zwłaszcza w dzisiejszy upał. Mury owianej legendą kaplicy Rosslyn Chapel pewnie też dają przyjemny chłód :) Chętnie bym sie tam przeniosła z mojego piekarnika na ósmym piętrze.
OdpowiedzUsuńJestem zniesmaczona jak Ty ta kolacja, nigdy nic podobnego mi sie nie zdarzylo. Tubylcy od razu podniesliby larmo i podralowali do kierownika. Przykro mi ze Was tak potraktowano w moim pieknym miescie.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdjecie - dworzec jest pod mostem (slynny North Bridge), nie widac go zupelnie. Na fotografii jest kawalek Princess Street Gardens, ze Scott Monument w tle (ta wieza) i ekskluzywnym hotelem Balmoral (budynek na koncu)
my jakoś myśleliśmy, że budynek nad mostem, to właśnie dworzec :-), co do kolacji, to tak nas zatkało, że o kierowniku zupełnie nie pomyśleliśmy :-)
UsuńZ pierwszego wieczoru pamiętam, że z perspektywy Princes Street, reprezentacyjne budynki położone na wysokiej skarpie Królewskiej Mili zrobiły na mnie oszałamiające wrażenie, jakby Edynburg był niegdyś stolicą świata. Trzecie od końca zdjęcie oddaje nieco z tej impresji.
OdpowiedzUsuńCo prawda, jędzowata kelnerka, próbowała sprowadzić rangę miasta do jakiejś wschodniej prowincji opanowanej przez frustratów, ale została szybko wymazana z pamięci.
Szkocja to dla mnie kraj ludzi życzliwych i uśmiechniętych. I jak w przypadku tzw. dobrego człowieka - żadna knajpa tego nie zepsuje.