piątek, 7 sierpnia 2015

Sixth day, 22 lipca 2015 Newtongrange Lothian Bridge Caravan Park – Edynburg Caravan Club

Gdy otwieram rano oczy i wychodzę z namiotu okazuje się , że oczywiście moi koledzy już kończą 
śniadanie.

Aż cud bierze, że Krzysiek nie złożył jeszcze swojego namiotu.
Jego tempo a przy tym staranność w wykonywaniu każdej czynności sprawia, że czuję się jak największy flegmatyk świata :-).

Uwierzycie, że nawet składany z nim  mój namiot zaczął mieścić się w swoim futerale, choć wcześniej dawał się wcisnąć tylko z ogromnym trudem i to bez rurek i śledzi?

W nocy było wściekle zimno  i na mój strój do spania (2 pary spodni, skarpetki, bluzka, bluza, kurtka) nałożyłam jeszcze ortalionowa kurtkę, ortalionowe spodnie a gdy to nie pomagało wpadłam na pomysł by przykryć się torbą do transportu roweru w samolocie.
Choć genialna nie byłam.
w drodze ...

Dopiero ostatniego dnia wpadłam na to, że zamiast przykrywać się torbą, powinnam we wszystkich ciuchach i w śpiworze do niej wejść i zasunąć zamek :-)

A więc chłopcy jedzą, ja się ogarniam i ku żalowi właścicielki campingu ruszamy dalej.

Przed nami Edynburg, choć wpierw chcemy jeszcze zahaczyć o Roslin (miejsce narodzin sklonowanej owieczki Dolly ) , gdzie znajduje się też słynna kaplica Rosslyn Chapel z XV wieku, której popularność przyniosło osadzenie w niej akcji książki Dana Browna ,,Kod Leonardo da Vinci’’.
Wg zamysłu fundatora miała to być wielka kolegiata pod wezwaniem św. Mateusza, ale po zbudowaniu prezbiterium, kaplicy Matki Boskiej i fragmentu transferu fundator zmarł i budowę wstrzymano.

Do kaplicy dojeżdżamy ścieżkami rowerowymi a na końcowym odcinku ogólnodostępną, śliską, mokrą drogą, która pnie się ostro w górę.
Choć nie, chyba nawet nie dojeżdżamy.
Chyba nie dajemy rady wjechać i aż słabo robi się na myśl, że tą samą drogą mamy potem jechać dalej.
dawny hotel przy Rosslyn Chapel

Chłopcy wchodzą, a ja kręcę na zewnątrz. Czytam tabliczkę na stojącym obok niepozornym
jednopiętrowym pomarańczowym domku widniejącą nad drzwiami datą 1660.
To był kiedyś hotel. Zatrzymywali się w nim królowie. Trudno w to uwierzyć.
Chylę głowę przed upływającym czasem.

tu zatrzymywali się królowie
detale Rosslyn Chapel
Spaceruję ścieżką przebiegająca wdłuż muru okalającego kaplicę i nagle widzę ją w całej okazałości. Jest piękna, pełna drobnych architektonicznych detali.
Chłopcy, gdy wychodzą  opowiadają o mieszkającym w niej od 10 lat czarno-białym kocie, który pojawił się jako kociak któregoś dnia.
Kot nosi imię William na część fundatora kaplicy i cieszy się specjalnymi względami personelu kaplicy i zwiedzających.

kot William Rosslyn Chapel








Rosslyn Chapel

Gdy konsultujemy dalszą trasę na szczęście okazuje się, że możemy jechać inaczej niż pierwotnie sądziliśmy i nie będziemy pokonywać przejechanej już drogi.




Ścieżka rowerowa prowadzi obrzeżami Edynburga by nagle skończyć się w wysokiej do kolan trawie, po której jak widać nikt nie dawno nie tylko nie jeździł , ale nawet nie chodził.
Wjeżdżamy więc na ulicę i pedałujemy coraz bliżej i bliżej centrum.

W okolicach Uniwersytetu stajemy na kawie w Starbucks i tutaj też próbuję kolejnego marchewkowego  ciasta. Jest całkiem, całkiem.

W pewnym momencie mimo wypitej kawy czuję , że zasypiam i mówię do chłopców, że chyba spada ciśnienie, ale oni nie przejmują się tym twierdząc, że dziś ma nie padać.
Udaje nam się przejechać kilka metrów od kafejki, nagle wzmaga się silny wiatr a z nieba spada silny, gwałtowny deszcz.
w drodze na camping - Edynburg

Od tej pory mam już nic nie mówić o swoim samopoczuciu i o pogodzie :-)

Przejeżdżamy ścieżkami rowerowymi przez sam środek miasta, kierując się na dzielnicę portową Edynburga.
Tam jest nas kolejny camping Edynburg Caravan Club.

Jest tak samo zadbany jak Melrose Caravan Club i jest pierwszym campingiem ze stołami do szykowania posiłków i … zadaszeniem.

Coś cudownego.
na pierwszym piętrze autobusu :-)

Rozbijamy namioty, ogarniamy się i już autobusem (1,5 funta od osoby ) wracamy do centrum miasta.
Tu kręcimy się trochę, słuchamy festiwalu jazzowego w parku i zdecydujemy się pójść coś zjeść.

Nie wiemy, że czeka nas najbardziej niemiła kolacja na całej wycieczce ... bodajże przy Rose Street.
Mocno głodni szukaliśmy tam miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść i zjeść kolację.
Wszędzie przewijały się tłumy, ale w końcu znajdujemy miejsce w piętrowej knajpce.

Pani przyjmująca zamówienie jest bardzo uśmiechnięta i miła, ale do czasu.

Czekamy 40 minut i nie dzieje się nic. Koło nas swój obiad dostała para, która przyszła po nas.

W końcu Robert pyta kelnerkę, co z naszymi daniami.

I tu następuje niesamowite przeobrażenie pani.

Nie słyszymy przeprosin, pani niegrzecznym tonem i podniesionym głosem mówi do nas, czy nie widzimy, co się wokół dzieje, jaki mają ruch i ilu klientów.
Twierdzi, że właśnie przez przystawkę tyle czekamy, bo trzeba ją podgrzać.
Może mówi coś jeszcze, ale Robert już nie tłumaczy.

wieczór, w dali zamek Edynburg
I czar kolacji pryska.

Dostajemy nasze dania, jemy i wychodzimy znieszmaczeni jakością serwowanych potraw o obsługi.

Nigdy więcej.

Balsamem na naszą duszę jest piękna muzyka Lionela Richiego otulająca centrum.

Ma on koncert na tymczasowej scenie pod edynburdzkim zamkiem.

wieczór centrum Edynburg
Szkoda nam wracać na camping, więc zostajemy jeszcze chwilę w mieście.

Kręcimy się wokół National Gallery of Scotland i robimy wieczorne zdjęcia.

A potem już tylko powrót do naszych przenośnych domów.

dworzec Edynburg

4 komentarze:

  1. Podoba mi się ta Szkocja, zwłaszcza w dzisiejszy upał. Mury owianej legendą kaplicy Rosslyn Chapel pewnie też dają przyjemny chłód :) Chętnie bym sie tam przeniosła z mojego piekarnika na ósmym piętrze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zniesmaczona jak Ty ta kolacja, nigdy nic podobnego mi sie nie zdarzylo. Tubylcy od razu podniesliby larmo i podralowali do kierownika. Przykro mi ze Was tak potraktowano w moim pieknym miescie.
    Ostatnie zdjecie - dworzec jest pod mostem (slynny North Bridge), nie widac go zupelnie. Na fotografii jest kawalek Princess Street Gardens, ze Scott Monument w tle (ta wieza) i ekskluzywnym hotelem Balmoral (budynek na koncu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. my jakoś myśleliśmy, że budynek nad mostem, to właśnie dworzec :-), co do kolacji, to tak nas zatkało, że o kierowniku zupełnie nie pomyśleliśmy :-)

      Usuń
  3. Z pierwszego wieczoru pamiętam, że z perspektywy Princes Street, reprezentacyjne budynki położone na wysokiej skarpie Królewskiej Mili zrobiły na mnie oszałamiające wrażenie, jakby Edynburg był niegdyś stolicą świata. Trzecie od końca zdjęcie oddaje nieco z tej impresji.
    Co prawda, jędzowata kelnerka, próbowała sprowadzić rangę miasta do jakiejś wschodniej prowincji opanowanej przez frustratów, ale została szybko wymazana z pamięci.
    Szkocja to dla mnie kraj ludzi życzliwych i uśmiechniętych. I jak w przypadku tzw. dobrego człowieka - żadna knajpa tego nie zepsuje.

    OdpowiedzUsuń