zamek na Loch Leven |
Rano
ruszamy nad jezioro Loch Leven, żeby popłynąć do zamku, gdzie uwięziona była
Maria Stuart, ale
okazuje się, że na najbliższy rejs nie ma już miejsc a na
kolejne musielibyśmy długo czekać.
A
oczywiście się spieszymy J.
Jedziemy więc ścieżką rowerową w kierunku St Andrews prześcigając podążających w tą samą
stronę ,,naszych Holendrów’’
góry i owieczki |
Droga wpierw biegnie wzdłuż jeziora, dzięki czemu, mogę zobaczyć obiecywany mi przez
ostatnie dni zamek, którego nie zwiedzę, a potem odbija w lewo i tym
samym żegnamy się z jeziorem ….ale spodziewam się dotrzeć dziś morze, co sprawia, iż
staram się pedałować bez szemrania J
Trasa jest niemal równa, góry widzimy tylko z boku, ale jakoś do nich nie docieramy.
w drodze do ... |
Jedziemy
za to pięknym lasem z jagodami, a gdy się kończy stajemy na kawę w okropnej
drewnianej restauracji, gdzie mimo protestów zostaję posadzona w cieniu.
Kawa
może jest dobra, za to ciasto marchewkowe najgorsze jakie udało mi się zjeść w
Szkocji.
Polewę
lukrową ktoś nadgorliwy posypał wiórkami kokosowymi przez co ciasto zrobiło się tak słodkie, że ledwo udaje mi się je przełknąć.
Żeby
zrekompensować mi ten ,,wypoczynek’’ w paskudnym miejscu z okropnym ciastem
chłopcy obiecują, że w ten wieczór pozwolą mi wygrać w karty ( gramy od wczoraj
w 3,5,8), ale oczywiście wieczorem przekonuję się, że z obietnic nici …
zamek Falkland |
Gdy
tak ,,wypoczywany’’ widzimy przejeżdżających ,,naszych Holendrów’’, więc znów
jesteśmy z tyłu.
Falkland, chłopcy zwiedzają komnaty a ja ... sami widzicie |
Gdy
ruszamy piękna pogoda odmienia się raptownie i kiedy docieramy do Falkland
zaczyna lać.
Chłopcy
idą zwiedzać Falkland Palace a ja pilnuję rowerów i próbuję skończyć jedną z
przytarganych aż tutaj książek.
zamek Falkland |
Wracają
ze zwiedzania komnat opowiadając o damach ubranych w stroje z minionych epok, oprowadzających po kolejnych komnatach
i o krótkich łóżkach, w których ludzie spali na
siedząco, gdyż bali się leżeć, gdyż taką pozycję kojarzono tylko z umarłymi.
Falkland |
W
Falkland zatrzymali się też ,,nasi Holendrzy’’ wiec prowadzimy, przynajmniej do
następnego postoju J, w czasie którego nas wyprzedzają i jakie jest nasze rozczarowanie, że nie ma ich na campingu w Nydie Carav&Camping Site, gdy docieramy tam
po południu :-(
w drodze do ... pada |
Camping
mieści się na górze, na skoszonej łące, na której wydzielone zostały pola do
rozbicia się.
Łazienki
i ogólny standard są takie sobie, ale właścicielka sympatyczna.
Komórkę
i inny sprzęt można podładować płacąc 2 funty za dobowy dostęp do jednego z
zamykanych w szafce gniazdek.
Po
zakwaterowaniu ruszamy w dół do St. Adrews.
To jakieś 4 km .
Jakie
jest nasze zdziwienie, gdy przed wyjazdem pod łazienkami zauważamy rowery
,,naszych Holendrów‘’ a po chwili ich samych.
Pani
zaczyna tłumaczyć, że zgubili drogę i zajechali gdzieś za daleko, ale podobny
do św. Mikołaja, wysoki, z białą brodą jej mąż, przerywa te tłumaczenia,
mówiąc, że nie zgubili drogi, tylko
wybrali inną drogę, aby tu dotrzeć J.
Jak
widać, grunt to optymizm i wiara w siebie :-).
Jedziemy
do St Adrews cały czas w dół, niemal zupełnie nie pedałując.
Maleńkie
miasto wita nas tłumami ludzi siedzącymi w kafejkach, restauracjach, że ledwo
udaje nam się znaleźć miejsce , gdzie możemy usiąść i coś zjeść.
To
młodzieżowa, urządzona w stylu portugalskim knajpa, z hamburgerami , frytkami, tortillami
i sałatkami.
Fajnie
jest J,
tak fajnie, że powrót do namiotów , 4 km tylko pod górkę minął niezauważalnie.
W
karty gramy cichutko i malutko, bo w namiocie rozbitej obok rodziny dzieci śpią
….
A na plazy w St Andrews byliscie? Jest swietna.
OdpowiedzUsuńSię okaże niebawem...
UsuńWidzę, że te dwa chłopaki traktowały Cię bez pardonu! Scandal! Nawet w karty nie dali wygrać :)
OdpowiedzUsuńZ kempingu do St Andrews może było ze 4km, ale z powrotem (pod górkę) to już z pewnością ponad 10km :)
A z tą cichością, to przesadzasz chyba, bo tak trzepało namiotem, przepraszam - świetlicą, że mało nie odfrunęła w stronę pięknej plaży. Ten kemping to był wygwizdów w kształcie pochyłego lotniska, gdzie wiatr odbywał jakiś szaleńczy taniec godowy. Brrrrr!
Ja pamiętam wiatr, deszcz i targanie namiotami z następnego popołudnia i wieczoru :-), pierwszy już taki był ?
OdpowiedzUsuńMoże mi się coś poplątało. Drugiego dnia uciekliśmy za ekrany. Lepiej spytajmy o fakty w naszej "księgowości" :)
Usuń"Księgowy" pamięta, że pierwszego dnia udało nam się rozbić namioty tuż przed nadciągającą ciemną chmurą, która zwiastowała oczywiste opady deszczu. Zarówno pierwszego dnia jak i drugiego wiało, ale drugiej nocy bardziej hulał wiatr.
Usuń