niedziela, 2 sierpnia 2015

Second day, 18 lipca 2015 Carstairs Newhouse Caravan&Camping Park-Innerleithen Tweedside Carawan Park.

Gdy budzę się rano szare niebo wisi nad nami. Wieje.
W nocy wiatr przewrócił nasze trzy razem spięte rowery.

Krzyśkowi, gdy składa namiot porywa tropik,  który przelatuje przez całą namiotową część pola, nim złapie go jakiś Japończyk.

Mimo zimna idę się kąpać i po śniadaniu ( u mnie frytki z sosem warzywnym pozostałość po wczorajszym obiedzie w kebabie ) ruszamy dalej.

Zaczynamy 14 % podjazdem, którego nie udaje nam się pokonać na rowerach, więc pchamy rowery pod górę.

W pierwszej miejscowości podpompowujemy powietrze w oponach, co okazuje się wspaniałym pomysłem,
bo od tej pory jedzie mi się ... lepiej i choć na zjazdach pozostaję daleko z tyłu za chłopcami, to choć wjeżdżając mam pewne szanse, żeby trzymać tempo .

Na stacji spotykamy się z ogromną sympatią innych użytkowników, którzy pytają skąd jesteśmy i uczą jak przeliczyć wskazania kompresora na bardziej znane nam jednostki oraz cierpliwie czekają nim zwolnimy miejsce.

Nie widać nerwowości i pośpiechu, tak częstego na naszych polskich stacjach.
Jakby każdy miał wystarczającą ilość czasu, żeby poczekać.

Podobnie na ulicy, bo mimo, iż kierujemy się trasą rowerową, biegnie ona wzdłuż normalnych ulic. Auta zwalniają nim nas miną, nikt nie trąbi, nikt nie wyprzedza z piskiem opon.
Mimo ograniczonej przez ciężar rowerowej ,,sterowności’’ czuję się pewnie i bezpiecznie jadąc na końcu naszej grupki. 


Opuściliśmy bardziej zurbanizowaną okolicę Glasgow i jedziemy małymi miejscowościami, drogami wśród pól i łąk.


Czasami nawet wychodzi słońce, tak, że najbardziej jako ubiór sprawdzają mi się bawełniane bojówki i koszulka do biegania, żółta odblaskowa kamizelka, a na szyi obowiązkowa apaszka, żeby mnie nie przewiało przy zjazdach.

Maksymalna prędkość uzyskana przez Krzyśka właśnie w czasie zjazdu to chyba z 50 km, więc robi wrażenie.


Bo zjazdów i wjazdów cała masa, aż zastanawiam się, co będzie w kolejnych dniach, jeśli wg słów chłopców, to , co teraz pokonuję w pocie czoła to tylko pagórki …

Z trasy w pamięć wżerają mi się makabryczne widoki strachów na ptaki, spotkanych na jednych z pól, w postaci wbitych w ziemię tyk, do których ktoś przywiązał za łapki sznurkami martwe gawrony ( ? nie jestem pewna gatunku wszechobecnych tutaj ptaków, są czarne, ale nie są to kruki).
Pewnie ma to chronić zbiory przed innymi ptakami z tego gatunku. Nastrój jak z filmu grozy.
Szkoda, że nie zrobiłam zdjęć, bo nie chciałam zostać z tyłu z pędzącymi chłopami….

Robimy postój na jednej z gór :-). Jest na tyle ciepło, że przez chwilę można rozciągnąć się na trawie. To są właśnie wakacje.

Dzisiejsza trasa to ok. 70 km.
Pod wieczór dojeżdżamy do Innerleithen, wioski znanej już w XVIII wieku jako kurort.
Malownicze miasteczko wita nas festynem na część swojego patrona. Główna ulica jest zamknięta i musimy jechać objazdem.  
O 22.30 ma być pokaz ogni sztucznych. Planujemy się wybrać, jak tylko zainstalujemy się na campingu.

Ten camping jest fajny. Jest bar a łazienki są czyste. Prysznice są płatne i nie ma nigdzie darmowych gniazdek do podładowania komórek, na co liczyłam, po tym, jak kupiliśmy przejściówkę, chyba , że w męskiej łazience do której nie wchodzę :-).
Jest stolik na zrobienie posiłku, choć mimo tutejszej aury nigdzie ale to nigdzie nie ma zadaszeń, na które liczyliśmy.
Prócz nas w namiotach śpi jeszcze jedna para z Polski. Sympatyczni ludzie, którzy przyjechali  z Anglii motorem i wybierają się aż na północ Szkocji, gdzie nam zapewnie nie uda się tym razem dotrzeć.

Po myciu kładę się z ubraniu w wejściu do namiotu mając ,,oko’’ na rowery i czekając, kiedy pójdziemy na imprezę. Widzę góry ciągnące się za polem, którymi przebiega nasza jutrzejsza trasa.
Nie wiem kiedy zasypiam.
Budzi mnie głos wchodzącego do sąsiedniego namiotu Roberta mówiącego, że nigdzie nie idzie, bo czuje, że bierze go przeziębienie, więc weźmie coś i zagrzebie się  w śpiwór.
Mam ochotę się wybrać na sztuczne ognie, ale nie mam już sił.

Przekręcam się tylko w namiocie i podobnie jak poprzedniej nocy w ubraniu pakuję się w śpiwór. 
Zasypiam snem bez przerw i majaków.

2 komentarze:

  1. Właśnie kiedy prawdopodobnie prawie o mało co naszła mnie chyba ochota na te cholerne fajerwerki, usłyszałem jak się odwracasz na drugi bok i postanowiłem zrobić to samo. Tak, odwracając się w te i we wte, nieodwracalnie urwaliśmy film drugiego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie tam gory, to tylko pagorki, gory to sa na polnocy. Popatrz, a ja bylam w Innerleithen w tym samym czasie, tylko ze motorem, fajne okolice. Czekam na dalszy ciag :-)

    OdpowiedzUsuń